– Jest ładna? – zapytała Rainie.
Quincy zawahał się. – Ładnie się starzeje – powiedział w końcu obojętnym głosem. – Ładna, inteligentna i do tego dobra matka. Tęsknisz za nią? – Nie – stwierdził kategorycznie. – Czemu nie? – Moje małżeństwo to prehistoria, Rainie. Kiedy się poznaliśmy, Bethie podziwiała moje policyjne sukcesy, ale oczekiwała, że wybiorę karierę psychologa z prywatną praktyką, którą wyżej ceni się w towarzystwie niż pracę gliny. Cholera, ja też tak myślałem. A jednak dałem się zwerbować. Nie powiedziałem „nie”. I biedna Bethie musiała brnąć przez życie z agentem. Jeśli chciałem być wobec niej lojalny, powinienem był zostać psychologiem. Ale wybrałem wierność sobie. Praca mnie wciągnęła na dobre, a moje małżeństwo rozpadło się. – Dlaczego nie mówisz o niej nic złego? – Bo jest matką moich dzieci i szanuję to. – Dżentelmen, co? – zakpiła z nutką szyderstwa. Nie chciała szukać zwady, ale jak Księgowość budżetowa zwykle nie zdołała się opanować. Walka była tym, co wychodziło jej najlepiej. W naturze Rainie dominowała raczej skłonność do konfliktów niż dobroć. Znowu pomyślała o George’u Walkerze i zaczęły ją piec oczy. Nie chciała, się rozpłakać. – Wierzę w dobre maniery – powiedział cicho Quincy. – Z racji swojej pracy spotykam się z takim zwyrodnieniem, że nie muszę do tego wszystkiego dokładać własnych wybryków. – Ja nie mam dobrych manier. – Nie masz. – Uśmiechnął się z udawaną dezaprobatą. – Ale tobie to jakoś pasuje. 24 26 maja 2022 r. egzamin ósmoklasisty Rainie odstawiła butelkę na szafkę nocną. Starała się opanować. Ładnie wybrnął. Nie mogła tego znieść. Zaczepny nastrój ogarniał ją coraz silniej. Wiedziała, dokąd to prowadzi. – Ty też pochodzisz z bogatej rodziny, co, Quincy? Eleganckie garnitury, droga woda kolońska. To dla ciebie nic nowego. – Nie pochodzę z bogatej rodziny. Mój ojciec jest farmerem. Urodził się i wychował na wsi. Ma sto akrów na Rhode Island. Haruje na tej ziemi w pocie czoła i świata poza nią nie widzi. To on mnie nauczył, jak ważne są dobre maniery. Nauczył mnie kochać jesień, kiedy liście zmieniają kolor i dojrzewają jabłka. I jeszcze, żeby nigdy nie mówić bliskim osobom, że mi na nich zależy. – Kącik jego ust zadrżał ironicznie. – A garnitury wybrałem sobie sam. Rainie przyklęknęła na łóżku. Nie spuszczała z niego oczu. Przysunęła się bliżej. – Ja pochodzę z białej hołoty. Nie odwrócił wzroku. – Daj spokój, Rainie. – Nie. Mówię tylko od razu, kim jestem, żebyś potem nie mógł mi tego wytknąć. – Przysuwała się coraz bliżej. A on się nie cofał. – Nie mam dobrych manier. Nie znoszę przepraszać. Mam zły charakter, złe sny, zły nastrój i nie powinnam tego robić, ale do cholery, i tak to zrobię. – Kłamczucha – powiedział. Szeroką dłonią przysunął bliżej jej głowę. Sama sprowokowała ten pocałunek, ale i tak ją zaszokował. Poczuła chłodne, mocne wargi. I smak chmielu, łagodny, złocisty. Zachłannie otworzyła usta. Wsunął w nie język i właśnie wtedy pomimo jej najlepszych chęci ożyły stare strachy. Wbiła paznokcie w dłonie. Robiła, co mogła, żeby nie stracić kontroli nad umysłem. Żółte łąki. Leniwe strumienie. Przez lata opanowała tyle technik. Oby było jak najprościej. Wiosenne inspiracje z lakierami hybrydowymi Jak najszybciej. Nie wolno wpaść w panikę. Nikt się nie dowie. Poczuła na policzku palce Quincy’ego. Łaskotały ją, a ich szorstki dotyk wywołał nieoczekiwaną falę ciepła w żołądku. Zamarła, trochę przestraszona. Szeptał coś, wtulony w jej włosy. Pozwoliła głowie opaść do tyłu. Odsłoniła szyję. Ciepły oddech musnął jej obojczyk. Zejdzie niżej, pomyślała. Trzeba pamiętać, żeby jęknąć. Żółte łąki i leniwe strumienie. Czuła jego wargi, pewne i doświadczone. Ale wiedziała, że mroczna otchłań czai się tuż-tuż. Żółte łąki, leniwe strumienie. Dotknie jej piersi. Ona zadrży i wygnie się. Miejmy to za sobą. Niech to się już stanie. Rainie ogarnął nagle niewymowny smutek. Sama zaczęła, ale okazało się, że to nie tego